Po trzech minutach stania na trasie koło Gościmia, zabrał nas elegancki jeep. Z tyłu samochodu siedział synek kierowcy, który na pytanie "Czy chcesz siku?" uparcie odpowiadał "nie".
Ojciec upartego chłopca wysadził nas na stacji benzynowej Shella tuż pod Berlinem. I zostaliśmy na niej przez kolejne pięć godzin. Po trzech godzinach, młody kierowca powiedział nam, że stoimy po złej stronie. Posłusznie przenieśliśmy się pod stojącego po przeciwnej stronie Burger Kinga, jednak kolejne trzy zapytane osoby stwierdziły, że to właśnie jest zła strona. W rezultacie wróciliśmy na Shella.
Na stacje podjechał samochód na polskich rejestracjach. Podchodzę do kierowcy i pytam czy nas zabierze. "Chciałbym, ale w samochodzie mam psa i starą"- usłyszałem w odpowiedzi. Psa nie dało się wziąć na kolana- był to naprawdę wielki husky.
W końcu zabrała nas sympatyczna Niemka. Przez trzy minuty jazdy opowiedziała, że kiedyś
sama jeździła stopem, ale niestety teraz jedzie w inną stronę i wyrzuci nas tylko przy zjeździe na Hamburg.
Godzina stania na zjeździe- zabiera nas starsza pani wracająca albo sama z kuracji, albo od syna, w każdym razie ze szpitala, bo ktoś ma problemy z głową i niczym poza tym. I dodała, że jest słabym kierowcą.
Następny przystanek to stacja benzynowa firmy "Total"- i to był jakiś total, osiem godzin czekania. Podczas postoju poznaliśmy greckiego kierowcę tira. Był to młody facet, który wyglądał jakby dopiero co wyszedł z eleganckiego hotelu, a nie potężnego tira. Chętnie by nas podwiózł, ale... w podróż do Hamburga zabrał swoją matkę. Całą sytuacje podsumował typowo po polsku - "Kurwa mać!"
Spotkaliśmy też kierowce z Czech, który w tirze wiózł czwórkę swoich dzieci (tiry rejestrowane są na dwie osoby!), Dwójkę kompletnie pijanych polaków i ich kierowcę (jeden z nich uparcie powtarzał, że ma obywatelstwo polskie i niemieckie). Poczęstowali nas czterema Westami czerwonymi i pojechali.
O czwartej rano zabrał nas Rumcajs.